Trzeci ogród eksperymentalny i edukacyjny fundacji Organizacja Ogrodów Polskich, w którym sprawdzaliśmy m.in. różne rozwiązania oparte na naturze (Nature Based Solutions) oraz praktykowaliśmy założenia koncepcji Ogrodu Minimalnego.
Czas: zakładany od września 2020 r. i prowadzony do września 2024 r.
Powierzchnia: 420 (1 570) m2
Warunki: gleba mozaikowa, miejscami gliniasta, ciężka, z tendencją do zbijania, miejscami przeciętna ogrodowa, ale płytka, jako skała macierzysta wszędzie glina pylasta.
Projektant: Jakub Gardner
Gospodarze ogrodu: Jakub Gardner & Guter

Stan zastany i pierwsze przygody
Na Wężyka przeprowadziliśmy się z Bieżanowskiej i pierwsze półrocze obecności tam przeznaczyliśmy na poznanie specyfiki terenu, sąsiedztwa i warunków lokalnych.
Sytuacja lokalowo – terenowa była dla nas bardzo korzystna. Wynajęliśmy dom dwupiętrowy z działką ok. 5a (ponad 4a ogrodu), który niedawno został zakupiony przez dewelopera z Tarnowa w celach inwestycyjnych. Do tego samego właściciela należała także sąsiednia, kilkunastoarowa działka z drugim domem i garażami. Szybko dogadaliśmy się, że jeśli nie będzie to przeszkadzać najemcom tamtych budynków, możemy korzystać z obu terenów, także łącznie zyskaliśmy do dyspozycji ponad 15a.



Przed nami nieruchomość użytkowała wielopokoleniowa rodzina – poprzedni właściciele, którzy pozostawili po sobie pewne nasadzenia, a także niespodzianki. Okazało się, że mała, trójkątna część działki, na której stał jeden z ich garaży oraz ogrodzenie, nie należała do nich, ale do miasta, a te budowle postawili samowolnie. Przez lata nikogo to nie interesowało, ale kiedy deweloper kupił nieruchomość złożył też ofertę miastu na zakup nieforemnej działeczki. Zanim jednak transakcja doszła do skutku, musiał wyburzyć wszystkie nielegalne obiekty. I tak od razu trafiliśmy na plac budowy – a raczej rozbiórki.

Cała operacja nie trwała jednak długo a jej efektem była ciekawa sytuacja – brak ogrodzenia. Obecni właściciele bardzo chcieli je odbudować, jednak stanowczo zaprotestowaliśmy. Mieliśmy z tym już pewne doświadczenia, ponieważ na Bieżanowskiej także zrezygnowaliśmy z grodzenia. Różnica była taka, że tam ogród był schowany za domem. Tutaj działka była otwarta na ulicę, skwer i osiedle. Postanowiliśmy oswoić tą okoliczność i opanować rozdzielenie strefy prywatnej od publicznej samą roślinnością.
Istniejąca na działce roślinność obejmowała jedynie klomb przy domu ze strzelistym świerkiem (Picea abies 'Cupressina’) oraz chronicznie chorującą różą na pniu. Na sąsiedniej działce wzdłuż ogrodzeń rosły stosunkowo wysokie żywotniki (Thuja occidentalis) i parę świerków (Picea abies), a także dwa dość duże orzechy (Juglans regia). Gdzieniegdzie znajdowaliśmy także niespodzianki – a to dość sporą trzmielinę (Euonymus fortunei 'Emerald 'n’ Gold’), a to jukki (Yucca filamentosa), wybiegnięte derenie (Cornus alba) czy pełnego odrostów lilaka (Syringa vulgaris, zapewne 'Superba’). Zanim właściciele dokonali rozbiórki ogrodzenia, wzdłuż niego rósł także rząd żywotników (Thuja occidentalis), ale szczęśliwie przesadzili je na na jakąś inną swoją działkę.



Koncepcja i uprawa ogrodu
Ogród, jaki planowaliśmy założyć w naszym nowym miejscu musiał spełniać kilka podstawowych założeń:
- Być jak najbardziej naturalny i bioróżnorodny.
- Wymagać stosunkowo mało pielęgnacji i obsługi.
- Umożliwiać organizację spotkań w mniejszych i większych grupach w atrakcyjnym anturażu.

Centrum życia – weranda przy drzwiach wejściowych
Wejście do domu znajdowało się pod otwartym gankiem (werandą), który szybko okazał się najlepszą i najczęściej wykorzystywaną miejscówką do odbywania przerw i spotkań. Dlatego wszystkie perspektywy i układy kompozycyjne w ogrodzie zostały podporządkowane widokowi z tego miejsca.


Od strony zachodniej zawiesiliśmy białe zasłony, które wprowadzały przytulną atmosferę i pozwalały zasłonić się od zachodzącego słońca i obniżyć temperaturę latem. Bardzo dobrze spełniały swoje zadanie. Niezbyt się sprawdziły za to jako zasłona od wiatru, ponieważ ten je dość mocno podnosił.
Na werandzie zamontowaliśmy także dość mocny (2000 W) promiennik ciepła na podczerwień, jednak nie był wykorzystywany, ponieważ nawet po godzinie grzania efekty były prawie niezauważalne. Promiennik był zamontowany prawidłowo – skierowany na budynek, wprost na kącik z fotelami. Zapewne zbyt dużo ciepła uciekało przez nieprzeszklone i wysokie wnęki okienne. Nie pomagało zasłonięcie zasłon, ponieważ zakrywały tylko jeden otwór z pięciu.

Nad werandą mieliśmy zamontowany jeden głośnik stereofoniczny, połączony z systemem audio znajdującym się w garażu. W tym ogrodzie nie wykorzystywaliśmy żadnych systemów zewnętrznych, więc wszystkie urządzenia musiały być chronione przed deszczem i chowane na zimę.
Fatalnie brzydkie najbliższe otoczenie
Zadanie projektowe było o tyle trudniejsze, że układ nawierzchni przed domem był mocno narzucający się a nie zamierzaliśmy poświęcać środków na jego modyfikację. Także dość duży, murowany garaż, ogrodzenie betonowe i budynki w sąsiedztwie malowane były na dość narzucające się kolory. Nasz dom i garaż miały spójne elewacje, jednak wykonane z okropnych, plastikowych sidingów. W ogóle sam dom sprawiał wrażenie przaśnego zlepku tanich, wzorzystych i zapewne akurat po prostu dostępnych w swoim czasie materiałów.

Niestety nie mogliśmy puścić pnącza na najbardziej narzucającą się, szaro niebieską ścianę bezokiennego budynku w granicy zachodniej. Była to świeżo odremontowana ściana sąsiada, który całe podwórko miał wyłożone betonem bez żadnej rośliny. Czuliśmy, że ściema pod tytułem „to samo tu wyrosło, nic nie wiemy na ten temat” nie przejdzie i próby zazieleniania skończą się katastrofą dobrosąsiedzkich stosunków. Ta jednolita płaszczyzna, nie pasująca do niczego, prześladowała nas przez całe 4 lata obecności w tym miejscu.


Zamierzaliśmy uspokoić tą wszechobecną pstrokaciznę jak największą ilością zieleni, szybko rosnącymi krzewami i bylinami a przede wszystkim pnączami. Zanim zaczęliśmy robić dobór gatunkowy, od razu posadziliśmy winobluszcze trójklapowe (Parthenocissus tricuspidata) na obu budynkach a na betonowym ogrodzeniu zimozielony wiciokrzew Henriego (Lonicera henryi) oraz wspaniale pachnący wieczorami, przesadzony z Bieżanowskiej Wiciokrzew pomorski (Lonicera periclymenum 'Graham Thomas’).
Nowy układ kompozycyjny świadomie oddziałujący na człowieka
Pierwszym i podstawowym elementem nadającym charakter ogrodowi są kluczowe linie tworzące jego układ przestrzenny. Skoro nie mogliśmy zmienić kształtu istniejących nawierzchni (obrzeży starej ścieżki i tarasu z płyt betonowych) wykorzystaliśmy je. Powieliliśmy ich bieg i nadaliśmy głównej płaszczyźnie trawiastej diagonalną formę. Taki zabieg od razu wprowadził w kompozycję dynamikę i zaangażował uwagę obserwatora, odciągając ją od sąsiedztwa.


Aby zwiększyć zaangażowanie, wprowadziliśmy element zaciekawienia przez zaaranżowanie kilku planów widokowych.

Pierwszy – przy samym tarasie, stanowił jego naturalne przedłużenie i plac funkcjonalny. Drugi plan był ukryty za kępą roślin przysłaniającą widok. Trzeci plan obejmował wyjście na ulicę przez miejsce parkingowe, a kolejne zjawiały się dzięki istniejącemu zagospodarowaniu w sąsiedztwie.


Jedne plany były w jakimś stopniu zasłonięte przez drugie, ale nigdy nie do końca, także zapraszały by się przespacerować i sprawdzić, co się za nimi kryje.



Średnio wysokie bloki od południa przysłonięte były skwerem z dużych drzew. Razem z widoczną na zachodzie wieżą kościoła i wysokimi świeczkami mieszkalnymi od wschodu układ budowli tworzył interesującą architektonikę. Dało się odczuć, że jesteśmy w mieście, jednak ulice i zieleniec zapewniały bezpieczny bufor pozwalający czuć się swobodnie. Pozostało tylko zapewnić więcej prywatności od spacerowiczów korzystających z chodnika po drugiej stronie drogi a to osiągnęliśmy rozciągniętymi na dużej szerokości naturalnie prowadzonymi żywopłotami i czyżnią.
Bliskość intensywnie zagospodarowana i zadbana a im dalej tym bardziej swobodnie i naturalnie
To stara zasada gospodarowania terenami, którą z powodzeniem stosujemy w praktyce projektowej i posłużyliśmy się nią także w ogrodzie na Wężyka.

Najbliżej miejsca spędzania czasu, a także przy ścieżce, którą najczęściej wchodzi się do ogrodu założyliśmy rabaty bylinowo trawiaste.




Aby uatrakcyjnić ich układ, usypaliśmy kilka niewielkich pagórków (do 50 cm wysokości). Ponieważ miejsca było mało a chcieliśmy zachować łagodne nachylenie zboczy, niektóre wsparliśmy niskimi murami oporowymi z kamienia.



Aby osiągnąć szybkie i atrakcyjne efekty rośliny na rabacie posadziliśmy bardzo gęsto. Grunt po posadzeniu zaściółkowaliśmy kompostem. W pierwszym sezonie nawieźliśmy rabatę, co było błędem, ponieważ przenawożone trawy w połowie lata były tak wybiegnięte, że zaczęły się samoistnie pokładać. Szczególnie niedobrze wyglądało to zimą – były zbyt wiotkie, aby utrzymać nawet nieduże odpady śniegu, kładły się i zagniwały – zamiast sterczeć atrakcyjnie z zasp ponad śniegiem.

Dwie rabaty przy domu oraz bylinowe zadarnienia przy ścieżce zajmujące łącznie mniej niż 25 m2 były jedynym obszarem wymagającym regularnego plewienia, a to też głównie przez pierwsze 2 lata po posadzeniu. Wszystkie dalsze rabaty były zaplanowane z roślin tak wysokich, aby chwasty w większości zmarniały w ich cieniu, lub tak dzikich, aby każda wsiewająca się tam roślina tylko podnosiła wartość zestawienia, a nie drażniła.

Podobnie jak w ogrodzie na Bieżanowskiej, nadal mieliśmy sporo darni z różnego rodzaju rozchodników i to były najbardziej wymagające plewienia nasadzenia. Zasadniczo chwasty wsiewają się w nie przez cały rok, więc raz w tygodniu lub raz na dwa tygodnie trzeba to solidnie oczyścić. W tym ogrodzie największą walkę toczyliśmy ze szczawikiem (Oxalis sp.). Niewykluczone, że zawlekliśmy go ze sobą z poprzedniego ogrodu. Poza tym z wiatrem wsiewało się sporo mniszka (Taraxacum officinale), którego duże kępy ręcznie usuwaliśmy też z trawnika najbliżej domu.


Energia kolorów zamiast stonowanego uspokojenia
Ogród przy pracowni i biurach, przy domu otwartym, przy organizacji realizującej liczne spotkania i imprezy – miał być miejscem tętniącym życiem i pozytywną energią. Równocześnie w momentach takich jak przerwy w pracy – na posiłki lub po prostu chwilę odpoczynku, powinien pozwalać odetchnąć od bodźców i znaleźć chwilę wyciszenia.

Aby pogodzić te przeciwstawne potrzeby, dalekie otoczenie utrzymaliśmy w kolorystyce czysto zielonej, w której jedyne kontrasty pojawiały się w kształtach liści. Najbliższe otoczenie domu, które obfitowało w angażujące szczegóły, doprawiliśmy wyrazistymi kolorami kwiatów, wyposażenia i małej architektury. Ze względu na tą dominującą ścianę w odcieniu błękitu maryjnego, do ułożenia ścieżki i murków na rabacie użyliśmy kamienia naturalnego wpadającego w tony sinoniebieskie a po zmoczeniu w atlantycko niebieskie.


Idąc tym kierunkiem, dobieraliśmy byliny o kwiatach różowych, niebieskich i fioletowych, punktowo skontrastowanych z podbijającymi je żółtolistnymi akcentami (trzmielina, dereń), harmonizującymi ze słomkowo żółtym ogrodzeniem betonowym. Świetnie działała tu także duża połać seslerii jesiennej (Sesleria autumnalis), przez pierwszą część roku zielonej a w drugiej połowie coraz bardziej cytrynowej aż do jasnożółtej.

W takim otoczeniu postawiliśmy rubinowo czerwoną pergolę z beżowymi lamelami na dachu. Prowadziła do niej ścieżka przerośnięta dywanem z rozchodnika białego (Sedum album), który pod wpływem słońca nabiera czerwonego zabarwienia.


Wejście na ścieżkę akcentował rosnący w donicy czerwonolistny klon kolumnowy (Acer platanoides 'Crimson Sentry’).

W efekcie w kompozycji kolorystycznej najbliższego otoczenia dominowały czerwienie, rozciągnięte w róże, przechodzące w niebieskości i podbite żółciami na zielonym tle. Dużo, radośnie i energetycznie.
Połączenie rabaty bylinowej z łąką uwspólniającymi gatunkami
Przy doborze i rozstawie nasadzeń sprawdziliśmy taki pomysł: aby rabaty bylinowe miały jakąś korespondencję z niedaleką łąką trawiastą, posadziliśmy te same gatunki wysokich traw na wszystkich poletkach.

Wykorzystaliśmy do tego Miskant olbrzymi (Miscanthus giganteus), rozplenicę japońską (Pennisetum alopecuroides 'Cassian’), Trzcinnik ostrokwiatowy (Calamagrostis ×acutiflora 'Karl Foerster’) i trzęślicę trzcinowatą (Molinia arundinacea 'Windspiel’). Z tego całego zestawu trzcinnik i trzęślica zostały zagłuszone przez lokalne trawy. Miskant rozgromił wszelką konkurencję a najlepiej radziła sobie rozplenica (piórkówka), tworząca duże kępy skutecznie ograniczające wzrost innych roślin wieloletnich w swoim zasięgu.


Osiągaliśmy też dobre rezultaty kosząc trawy ozdobne w różny sposób. Miskanta na przykład, w swojej największej kępie na środku trawnika, skutecznie ograniczaliśmy przed powiększeniem rozmiarów kosząc jego odrośla korzeniowe ręczną kosiarką podczas strzyżenia trawnika.

W podobny sposób można trzymać w ryzach bambusy i inne rozrastające się niedalekimi rozchodami rośliny – poprzez stworzenie wokół nich ścieżek trawiastych. Co jakiś czas przycinaliśmy także zbyt rozłożyste i wchodzące na ścieżki trzęślice i rozplenice – od strony spacerowej ograniczaliśmy ich zasięg nożycami do żywopłotów.


Wszystkie rabaty zostały założone jako dominująco trawiaste, z udziałem bylin na poziom 30-40% powierzchni. Przyjemnie sprawdziły się na naszej glebie m.in. krwiściąg lekarski (Sanguisorba officinalis 'Tanna’) i werbena patagońska (Verbena bonariensis), których delikatne, a jednak zauważalne kwiaty powiewały ponad wąskimi liśćmi traw.

W późniejszym terminie sprawdzaliśmy też jak rosną i bardzo uprzyjemniały te kompozycje m.in. różowa Lepnica (Silene 'Rollies Favorite’), miechunka rozdęta (Physalis alkekengi), żeleźniak Russela (Phlomis russeliana) i rożnik przerośnięty (Silphium perfoliatum 'Maya’).
Dobry kontrast i proporcja między dziczą a porządkiem
Od początku zamysłem wykonawczym oraz ważnym eksperymentem użytkowym było zbudowanie układu kompozycyjnego samym koszeniem. Część trawnika kosiliśmy regularnie, a część pozostawiliśmy aby zdziczała.

Obserwując rosnącą modę na łąki kwietne, ciesząc się z tej popularności i doceniając ich wartość środowiskową, równocześnie ubolewaliśmy nad metodą ich wykonywania. Po co często dużym nakładem pracy usuwa się zastaną roślinność, aby potem wysiewać nasiona, których koszt także jest niemały? Czemu nie uprawiać łąki z roślin, które same się w danym miejscu wysieją i uznają je za dobre warunki dla siebie?






Te pytania są szczególnie zasadne w Małopolsce, gdzie gleby są ciężkie i żyzne. Nierzadko wydarza się, że zasiane rośliny z renomowanej mieszanki łąkowej są zupełnie zagłuszane przez trawy. Z początku jeszcze łąka kwitnie bylinami, ale już po paru miesiącach wygląda bardziej jak porzucone pastwisko. Co z tym można zrobić? W naszym mniemaniu – najlepiej pokochać takie status quo. Oswoić je estetycznie.

Tak też zrobiliśmy i przez cały czas pobytu eksperymentowaliśmy z uprawą takich dzikich łąk trawiastych. Przez pierwsze dwa lata kosiliśmy łąkę raz w roku, zostawiając jednak pokos na miejscu – ponieważ tradycyjna wytyczna jest taka, aby go zbierać. Chcieliśmy sprawdzić jak będzie zachowywała się żyzna gleba z dodatkowym nawożeniem świeżą materią zieloną. Oczywiście miało to taki wpływ, że przyspieszało wzrost łąki, a także chroniło glebę przed wysychaniem.


Kiedy trawa wyrosła bardzo wysoka, zwykle w okolicach lipca lub sierpnia i przyszły ulewne opady, łąka pokładała się tak, że część z niej nie była w stanie już się podnieść. Wtedy położone źdźbła zasychały, tworząc warstwę świeżej próchnicy a nowe przerastały przez nie, strzelając do góry.

W kolejnych dwóch latach zaprzestaliśmy koszenia zupełnie i stopień późno letniego pokładania się traw zmniejszył się, zapewne w związku z tym, że w środku sezonu nie zasililiśmy gleby zielonym nawozem azotowym z pozostawionego na miejscu pokosu.



Przez cały czas prowadzenia tej uprawy, w łące zasiała się pewna ilość roślin dwuliściennych, jednak niewiele – dominowały trawy na poziomie ponad 90%.

Pod orzechami wdmuchiwaliśmy jesienne liście wprost na łąkę i tak je zostawialiśmy. Niektórym trawom nie zrobiło to wielkiej różnicy, inne zmarniały a może nieco bardziej rozrosły się pokrzywy.


Ogród w 2021 r.


Ogród w 2022 r.



Ogród w 2023 r.


Czyżnia zamiast płotu
Ostatni plan roślinności był także naszą osłoną budującą prywatność. Potrzebowaliśmy roślin silnie rosnących, które zbudują masę, ale nie staną się lasem. Wybraliśmy kilka „żelaznych” gatunków i wszystkie sprawdziły się doskonale.

Najbliżej ulicy posadziliśmy w przenikających plamach różę pomarszczoną (Rosa rugosa 'Moje Hammarberg’) oraz śliwę tarninę (Prunus spinosa). Sadzonki w zalecanej rozstawie, 2-3 szt/m2. Bliżej domu w większych odstępach: ok. 2-3 m, wsadziliśmy jaśminowiec wonny (Philadelphus coronarius), ligustr pospolity (Ligustrum vulgare), forsycję pośrednią (Forsythia × intermedia) oraz leszczynę południową (Corylus maxima 'Purpurea’). Wszystkie te rośliny rosły w naszej łące trawiastej.




Ekologiczny podjazd i parking
Na sąsiedniej działce postanowiliśmy zorganizować podjazd i parking, zwłaszcza że tam też był znacznie wygodniejszy dostęp do budynku niż przez ogród frontowy. Szybko się przekonaliśmy, że komunikacja po samej trawce, nawet sporadyczna, nie ma racji bytu. Jesienią i zimą, kiedy trawnik nie jest w stanie się regenerować, podjazd szybko zmienił się w błotnistą pułapkę, więc od razu musieliśmy zainwestować w budowę drogi.


Po wytyczeniu kształtu wysypaliśmy kruszywo (dość ładny szary odcień wapienia z kopalni Dłubie) w warstwie ok. 10 cm wprost na grunt, tak aby docelowa nawierzchnia była wyżej niż otaczający teren. W ogóle nie zawibrowaliśmy tłucznia, zakładając że zagęści się pod wpływem ruchu. Tak też się, stało, choć takie rozwiązanie można było zastosować tylko dlatego, że teren był płaski a ruch odbywał się delikatnie, bez boksowania.
Aby ograniczyć powierzchnię martwą (wysypaną kamieniem) wykonaliśmy z niej tylko drogi i plac manewrowy, a miejsca parkingowe zostawiliśmy trawiaste. Sprawdzało się to dość dobrze, czasem tylko jesienią trawa pod kołami wyślizgiwała się nieco za bardzo.

O ile polecamy zawsze budowę dróg bitych, z kruszonego kamienia umożliwiającego odpływ wody w głębsze warstwy gleby, to po tych doświadczeniach rekomendujemy dobre zawibrowanie go. Miejsca parkingowe na trawniku gruntowym mogą być wykorzystywane tylko sporadycznie, nie nadają się do regularnego korzystania. Przy intensywnym użytkowaniu lepiej tworzyć powierzchnie stabilizowane kratą trawnikową lub kamienne i przerośnięte darnią.



Zielona ściana
Po naszych poprzednich biznesach została nam na magazynie pewna ilość modułów do budowy zielonych ścian marki Pixel Garden, produkcji Garden Spot. To jedne z najtrwalszych i najlepiej wykonanych produktów tego typu na rynku, więc chcieliśmy je wykorzystać – chociaż mieliśmy z nimi już średnie doświadczenia przy zakładaniu zieleni we wnętrzach.

Moduły są skonstruowane w taki sposób, że w swojej wewnętrznej części magazynują pewną ilość wody, która jest dostępna dla roślin dlatego, że doniczki są w tej wodzie zanurzone skośnie nachylonym rogiem. Stagnująca woda jest problematyczna, m.in. dlatego że w mokrej ziemi rozwijają się ziemiurki – małe czarne muszki. To nieszkodliwe owady, które jednak latają po całym mieszkaniu.
Poza tym bardzo trudno jest wyregulować taki cykl nawadniania, w którym wszystkie zbiorniki zostaną napełnione wodą równomiernie. Aby zapewnić regularne podlanie na całej ścianie, trzeba puścić w obieg stosunkowo dużo wody, co sprawia, że niektóre donice stają się stanowczo za mokre – zwykle te górne, przez które musi przelać się sporo wody, zanim napełnią się wszystkie dolne. Sporo wody też jest marnowanej (chyba, że ścianę buduje się w obiegu zamkniętym).


Przy montażu ściany na zewnątrz, w bardzo nasłonecznionym miejscu, problem ten jeszcze się nasilał, z tym że jego skutki były odwrotne. Ponieważ górne donice i ich zbiorniki wysychały znacznie szybciej niż dolne, nawadnianie trzeba było uruchomić z częstotliwością dopasowaną do nich. To było stanowczo za często dla dolnych donic, które były zbyt nawodnione. W zasadzie, aby utrzymać stabilne warunki dla całej ściany, trzeba było ją drastycznie przelewać. Przynajmniej woda się nie marnowała, ponieważ rynna przelewowa odprowadzała jej nadmiar na rabatę i pod wiciokrzewa pomorskiego, który rósł dzięki temu jak szalony. Jednak jej zużycie było istotne – ścianę trzeba było podlewać często, ponieważ w słoneczne dni górne donicy schły na wiór.
Pierwszy zestaw gatunkowy na ścianie zupełnie się nie sprawdził. Były to płomyk szydlasty (Phlox subulata), fioletowe oraz czerwone barwinki (Vinca minor) oraz trawy – imperata cylindryczna (Imperata cylindrica 'Red Baron’) i wyczyniec łąkowy (Alopecurus pratensis 'Aureovariegatus’). Obie przesadziliśmy później do gruntu – imperata szła jak burza, wyczyniec padł. Barwinek nie znosi takiego poziomu wilgoci jaka panowała na ścianie.


W kolejnym roku eksperymentowaliśmy z wieloma gatunkami, wykorzystując ścianę jako poletko rozmnożeniowe dla dzielonych bylin i pnączy. Najlepiej w tych stale wilgotnych warunkach poradziły sobie funkie i bergenie. W ostatnim roku zieloną ścianę wykorzystywaliśmy wyłącznie jako stanowisko ukorzeniania sadzonek bluszczu (Hedera helix). W tym celu sprawdzała się doskonale i po naszych wieloletnich doświadczeniach z tego typu produktami uważamy, że to jest najlepsze dla nich zastosowanie.
Przestrzeń ekspozycyjna i wystawowa
W czasie wynajmowania domu i prowadzenia ogrodu na Wężyka prowadziliśmy biznes handlowy Viven Garden, z którego powodu w dużej mierze wynajęliśmy tą lokację i przeprowadziliśmy się z Bieżanowskiej.

W ofercie Viven mieliśmy przede wszystkim pergole aluminiowe i inne zadaszenia ogrodowe, ale nie brakowało także innych produktów do budowy i wyposażania ogrodów. W oficjalnej ofercie proponowaliśmy projektantom korzystanie z ponad 170 producentów i dostawców. W nieoficjalnej – aby zrealizować najbardziej odjechane pomysły współpracujących designerów – mogliśmy wybierać spośród ok. 850 firm, z którymi nasz zespół współpracował w przeszłości chociaż raz lub zrealizował uwiarygadniający kontakt. Była to sprawdzona paleta farb, którą można łatwo i lekko malować dowolne koncepcje ogrodów prywatnych.






Viven Garden miało być tym, w co chcieliśmy przekształcić Garden Pro, kiedy staliśmy się jego udziałowcem, ale nie zdążyliśmy, zanim firma padła. Garden Pro było zakładane jako firma wykonawcza, Viven Garden od samego początku miało być biznesem handlowym, jednak nieobciążonym astronomicznymi kosztami prowadzenia ogrodu pokazowego. W jakimś stopniu osiągnęliśmy to założenie, w jakimś nie – ale w efekcie na koniec roku 2023 i tak zamknęliśmy tą działalność, rezygnując z handlu, który przyniósł nam ostatecznie więcej strat niż zysków.

Nigdy nie mieliśmy ambicji uczynienia z ogrodu na Wężyka czymś tak spektakularnym jak na ul. Zbrojarzy, ale wiedzieliśmy, że materialna ekspozycja produktów jest potrzebna, aby udowodnić na rynku swoją wiarygodność i wartość. Także, aby zilustrować sprawy techniczne klientom lub projektantom.



Dlatego zainwestowaliśmy w pergolę pokazową – model Hiron GT naszej własnej produkcji a przewagą miała być pełna wytrzymałość na śnieg zimą oraz najszersze na rynku opcje customizacji. Było to swoiste kombo złożone z bardzo solidnej ramy fabrykowanej w Krakowie i wypełnienia ścian z wykorzystaniem oferty prawie wszystkich innych producentów pergoli.


Poza tym nie utrzymywaliśmy w ogrodzie stałej ekspozycji zewnętrznej dla innych produktów z naszej oferty. Posiadaliśmy za to bardzo bogato wyposażoną Materiałownię, czyli zbiór próbek różnorodnych materiałów i wykończeń, kolekcjonowany przez kilkanaście lat. A kiedy organizowaliśmy imprezy dla projektantów, zapraszaliśmy niedużą grupę naszych dostawców i współpracujących artystów, aby przywieźli coś nowego i robiącego wrażenie na tę okoliczność.
Ogród na Wężyka odmieniał więc swoje oblicze podczas tych kilku razy, kiedy organizowaliśmy imprezę dla projektantów. W czerwcu te spotkania odbywały się pod szyldem Powitania Lata.



Niektóre nasze eksperymenty i doświadczenia
Na Wężyka zawsze coś się działo. A to w Viven dostaliśmy próbki jakiegoś nowego materiału, które trafiały na warsztat, aby sprawdzić jak z nimi pracować, ile są warte i czy warto to polecać. A to ktoś przyniósł inspirację, która zachwyciła nas i postanowiliśmy wypracować technologię i dobrą praktykę, nauczyć się wdrażać ją w rzeczywistość przy zakładaniu ogrodów.
Branża ogrodnicza jest tak szalenie wszechstronna, że lista pomysłów na sprawy, którymi moglibyśmy się zająć od dawna tylko rośnie. Czego jeszcze można się nauczyć? Jakie informacje można potwierdzić lub obalić doświadczalnie?
Ogień i paleniska
Jedną z bardziej fascynujących historii było odkrywanie w jaki sposób bezpiecznie można budować efektowne paleniska gazowe. Takie urządzenia są szczególnie popularne w Stanach Zjednoczonych, dlatego stamtąd realizowaliśmy transfer wiedzy.



Budowa paleniska jest bardzo prosta – możesz to zrobić np. z zaślepionej rury stalowej nawierconej najmniejszymi wiertłami przez którą puszczasz gaz z butli. Gaz może być odpalany zapalniczką. Zawór przeciwzwrotny i reduktor na butli zabezpieczają przed cofnięciem ognia wybuchem, podobnie jak kuchenkę gazową.

Podłączenie gazu można wykonać elastycznym wężem giętkim, ważne aby wpięcie węża w rurę było na dość długim odcinku, który nie będzie rozgrzewał się od płomieni. Warto także w tym miejscu zamontować zawór kulowy jako regulator. Należy także pamiętać o wentylacji obudowy – ponieważ gaz jest cięższy od powietrza, nie wolno dopuścić do powstawania zastoisk grawitacyjnych.


Zbudowaliśmy takich palenisk kilka, w różnych kształtach, o różnych długościach. Umieszczaliśmy je w dużych kamieniach, drobnym żwirze czy kruszywie szklanym, aby uzyskać jak najbardziej naturalny taniec płomieni. Robiliśmy także próby z paleniskiem podwodnym – co wizualnie dało świetne efekty. Jednak nie nadaje się do stosowania np. w stawach czy oczkach wodnych, ponieważ gaz z butli oddaje do wody jakieś pływające po powierzchni, kolorowe i oleiste zanieczyszczenia.


Zbudowaliśmy także ergonomiczny stół dla 6 osób z termodrewna z 14 kW paleniskiem gazowym, który wspaniale sprawdzał się podczas spotkań organizowanych w zimne dni i wieczory. Ogień ma w sobie coś magnetycznie przyciągającego ludzi, bardzo przyjemnie się przy nim siedzi i spędza czas.


Paleniska gazowe mają z kolei tą przewagę nad tradycyjnymi, że odpala się je błyskawicznie. Produkują także mało zanieczyszczających atmosferę spalin, chociaż oczywiście nie można nazwać ich produktem ekologicznym. Jednak to wydajne urządzenia – 11kg butla starcza na bardzo długi czas użytkowania.
Podwodny subwoofer
Czy powierzchnia wody może stać się wizualizacją efektów muzycznych? Inaczej mówiąc – czy woda w stawie może drgać i falować w rytm basów z odtwarzanego akurat utworu? Sądzimy, że tak, ale nie udało nam się tego dowieść na zadowalającym poziomie z budżetem, jaki mieliśmy do dyspozycji.

Przygoda rozpoczęła się od wrażenia, jakie wywarł na nas Nigel Stanford i jego projekt Cymatics, więc najpierw zaczęliśmy powtarzać niektóre pokazywane przez niego efekty. Budowaliśmy blaty wibracyjne i sprawdzaliśmy, jak zachowują się różne materiały pod wpływem różnych częstotliwości.




Podwodny subwoofer budowaliśmy w wielu wariantach, za każdym razem bez powodzenia. Po różnych próbach doszliśmy do wniosku, że głośnik musi mieć pewien zasób powietrza, ponieważ woda jest zbyt bezwładna i nie jest w stanie sama w sobie przenosić wibracji z głośnika lub wzbudnika.
W wersji ostatecznej umieszczaliśmy głośnik o mocy max 125 W / RMS 65 W w szczelnej misce z płaską pokrywą tuż pod powierzchnią wody i generowaliśmy niskie częstotliwości. Pokrywa była zrobiona z lustra, aby całego pudła nie było widać pod powierzchnią wody. Przyniosło to jednak mizerny efekt wizualny, widoczny tylko z bliska.




Może gdyby pokrywa była bardziej elastyczna i mogła lepiej przenosić wibracje powietrza z miski, efekt byłby wyraźniejszy? A może używaliśmy stanowczo za słabego głośnika i wzmacniacza? Może kiedyś to sprawdzimy.
Mata kokosowa
Z materiałem tym spotkaliśmy się przy okazji umacniania skarp przed erozją. Sprawdzaliśmy w ogrodach gęste maty, wyglądające jak jednolita tkanina jutowa, albo siatki. U pewnego klienta w pracowni Jakub Gardner team trzeba było użyć małą ilość, a została do wykorzystania prawie cała rolka.

Wykonaliśmy z niej m.in. wiszące na ruszcie bambusowym zasłony, które zbudowały podzieloną na mniejsze pokoiki przestrzeń wystawienniczą. Bardzo dobrze się to sprawdzało, ponieważ taka firanka, złożona z dwóch warstw siatki, jest dość gęsta, aby stanowić dobrą barierę wizualną, a przy tym dość luźna i przewiewna, żeby na wietrze nie zachowywać się jak żagiel – co niechybnie zniszczyłoby całą konstrukcję. W innym miejscu siatki kokosowe posłużyły jako maskownica nieatrakcyjnej ściany.


Matę można mocować samą ze sobą – rozcinając sznurki, z których jest upleciona i wiążąc je do konstrukcji. Można też wykorzystywać czarny stalowy drut wiązałkowy. Na zimę ściągaliśmy te firanki w jeden narożnik, aby zalegająca pokrywa śniegowa nie stała się zbyt ciężka. Dość ciekawie wyglądały strzępiące się doły takich zasłon, ale można je też skutecznie zabezpieczyć przez zawiązanie supełków.

Mata była wykorzystywana przez 2 lata, aż do wyprowadzki i nie zdegradowała w zauważalny sposób. W istocie to bardzo mocny materiał. Obserwowaliśmy to już zresztą przy korzystaniu z maty do umacniania gruntu – jest to materiał reklamowany jako biodegradowalny i rozkładający się, ale faktycznie rozkłada się bardzo powoli. Czasem nawet po 10 latach nie widać na nim znaczących zmian.
Zagłuszanie chwastów i misy z wyciętej darni
Prosta praktyka, ale skuteczna i oszczędzająca wiele pracy przy sadzeniu roślin. Robiliśmy tak m.in. sadząc rośliny na łące. Aby założyć nową rabatę lub posadzić drzewo lub krzew, trzeba ściąć istniejącą darń szpadlem. Takie płaty można wykorzystać układając je zielonym do dołu wokół pni, tworząc tym samym misy ułatwiające późniejsze podlewanie. Roślinność przegnije i nie trzeba szukać innego miejsca, aby ten materiał zutylizować.




Słup z żaglami
Chcieliśmy wprowadzić trochę cienia i przyjemnej atmosfery na naszym głównym tarasie, który właściciel wykonał dla nas z płyt betonowych z odzysku w miejscu, w którym poprzedni właściciele domu mieli kostkę brukową, którą zabrali wyprowadzając się. Był to nieprzyjazny, akumulujący masę ciepła, martwy plac z wystawą od strony południowej.

Mieliśmy jeszcze kilka żagli przeciwsłonecznych z Ikei, kupionych na potrzeby jakiś poprzednich imprez branżowych. Takie tkaniny powiewające na wietrze wprowadzały bardzo przyjazną atmosferę, nieco wakacyjny lub nadmorski klimat. Odbijały też sporo piekącego słońca, rzucały cień na stół jadalniany oraz dywany azaliowe, cierpiące od upałów. Świetnie wyglądały razem z trzecim, wolnostojącym żaglem na stelażu nierdzewnym, luksusowym produktem włoskiego Corradi, który mieliśmy na ekspozycji.


Aby móc zamontować ikeowskie żagle, wykorzystaliśmy istniejące elementy architektury – balustradę domu, stary słup do wieszania prania oraz ogrodzenie z paneli betonowych, w który wwierciliśmy hak na kołku rozporowym. Brakowało tylko słupa na środku, który pozwoliłby naciągnąć dwa trójkąty.

Wybraliśmy się do znajomego ślusarza, sprawdzić czy z odpadów nie zrobi nam czegoś w dobrej kwocie. I znaleźliśmy – zarówno słup jak i wycięte na laserze koło, które świetnie nadawało się na jego zwieńczenie i płytę na podstawę montażową. Ślusarz wywiercił otwory i zespawał nam wszystko razem. Pomalowaliśmy to kilkoma warstwami podkładu i farby, przygotowaliśmy fundament punktowy o masie ok. 150 kg, osadziliśmy w nim szpilki gwintowane na kotwach chemicznych i zadowoleni zaczepiliśmy żagle.
Wyszło super. Do czasu pierwszej wichury. Wtedy okazało się, jak przerażającą i potężną siłą jest wiatr, który wygiął podstawę montażową z blachy 3 mm jakby była zrobiona z plasteliny. Trzeba było całość zdemontować, rozciąć i wykonać solidniej. Tym razem zamówiliśmy podstawę grubości 1 cm i dodatkowo ślusarz dospawał do niej zastrzały wzmacniające całość. Po tym nie było już incydentów z wiatrem.


Nie licząc drugiej zimy, kiedy postanowiliśmy sprawdzić, czy żagiel na pewno nie może być zadaszeniem całorocznym i nie ściągnęliśmy go jesienią. Okazało się, że nie może i że trzeba ściągać. Już całkiem nieduża masa śniegu – warstwa ok. 15 cm rozerwała tkaniny obu żagli.


Obrzeża trawnika ze stali corten
Stal kortenowska to specjalny stop zawierający w sobie unikalny zestaw domieszek i zapewniający unikalne właściwości. Rdzewieje ona do pewnego stopnia, po czym proces ten zatrzymuje się, a powstały tlenek (czyli rdza) nabiera właściwości konserwujących. Warunkiem jest, aby metal nie miał stałego kontaktu z wodą – może moknąć regularnie, ale musi mieć możliwość wyschnięcia, nie może stać w wodzie.

Materiał spodobał się nam i wielu innym projektantom i inwestorom. Na całym świecie powstają niezwykłe realizacje z wykorzystaniem rdzewiejącej do pewnego stopnia stali. Znane polskie spektakularne budynki z elewacjami z blachy cortenowskiej to np. Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku albo krakowska Cricoteca – Muzeum Kantora.
Korten świetnie nadaje się do ogrodów. Rudy brąz dobrze komponuję się z roślinnością, nie narzuca się, przyjemnie wtapia w otoczenie a jest przy tym dość zauważalny. Używamy różnorodnych produktów z tej stali, najczęściej: palenisk, regałów na drewno, donic czy stopni schodowych.
W ogrodzie na Wężyka wykonaliśmy z blachy cortenowskiej w trzecim roku obrzeża trawnika – na granicy między częścią koszoną, a nie koszoną. Dało to bardzo dobry efekt, wyraźnie rozdzielając strefę panowania człowieka od strefy panowania natury.


Popełniliśmy jednak pewien błąd montażowy. Obrzeże o wysokości 20 cm było zamontowane dokładnie 20 cm nad ziemią za pomocą wkrętów o łbie stożkowym przykręconych do kołków wyciętych z legarów egzotycznych. Słabym punktem okazały się wkręty, które nie schowały się w blasze 3 mm, wystawały odrobinę. Jednak dość dużo, żeby zatrzymywać kółko kosiarki.
Ten szczegół czynił strzyżenie trawnika mniej komfortowym. Wkręt był też odrobinę widoczny. Nie narzucał się, jednak zaburzał gładką linię blachy, tym bardziej, że nie licował się z nią. Aby uniknąć takich wad, należało zamówić wyższe obrzeża (30 lub 40 cm) i montaż wykonać pod ziemią. Opcjonalnie zastosować ozdobne wkręty z łbem półokrągłym. Lub przed obrzeżem pionowym wykonać jeszcze dodatkowo płaską obwódkę trawnika, po której jeździłoby kółko kosiarki.


Przyspieszaliśmy rdzewienie cortenu spryskując go octem, w marketach można także kupić ocet w żelu, który lepiej się trzyma. Po polaniu donicy octem obwijaliśmy je folią stretch, dzięki czemu płyn nie odparowywał i wystarczyło jedno takie zwilżenie. Lejąc pod różnym katem otrzymywaliśmy fantastyczne wzory, jednak te utrzymywały się tylko jakiś czas. Po deszczach i paru miesiącach rdza stawała się jednolicie brązowa.




Jak starzeją się i gniją różne rodzaje drewna
Bardzo lubimy wykorzystywać drewno w ogrodach. Wygląda naturalnie, jest ciepłe i łatwo się je obrabia. Ale w polskich warunkach pogodowych zawsze pojawia się pytanie – jaki gatunek wybrać, aby był jak najtrwalszy?
Przez 3 lata prowadziliśmy testy. Trzymaliśmy różne próbki drewna w najbardziej narażonych na niszczenie warunkach – czyli
- bezpośrednio wystawione na promienie UV oraz
- na styku gleby z ziemią, gdzie panuje największa wilgotność ale równocześnie jest dość dużo tlenu, więc grzyby rozkładające ligninę i celulozę mają najlepsze warunki do rozwoju.
Nasi zwycięzcy to – termodrewno, a konkretnie testowaliśmy termososnę, a z drewna egzotycznego bangkirai, kumaru i ipe (lapacho). Termososna zasługuje na wyróżnienie, ponieważ jest bardzo tania w zakupie a przy tym praktycznie w ogóle nie gnije – przynajmniej w tak krótkim okresie czasu. W kolejnym ogrodzie będziemy nadal prowadzić te testy, tym razem w dłuższej perspektywie czasowej.
Fontanna pokazowa w obiegu zamkniętym
Woda w ogrodzie wnosi wspaniałe wartości. Po pierwsze pozwala napić się spragnionym zwierzętom – ptakom i owadom. Po drugie poprawia mikroklimat, bo parując zwiększa wilgotność powietrza, co doceniają rośliny i zwierzęta (z człowiekiem włącznie). Po trzecie rozprasza hałas, jeśli jest to woda płynąca.



W ogrodzie na Wężyka prowadziliśmy testy różnych wariantów fontanny zbudowanej z wykorzystaniem popularnego produktu – nierdzewnej wylewki fontannowej. Stworzyliśmy wzorcowy model działający w obiegu zamkniętym, z wykorzystaniem niedrogich i popularnych produktów, ponieważ chcieliśmy edukować projektantów, jakie są zasady budowania takich obiektów. Chcieliśmy także pomóc im oswoić obiekty wodne, które często wydają się bardzo trudne i skomplikowane.

Po prawdzie, to są trudne i skomplikowane, dlatego właśnie nasz prosty model miał pomóc opanować wszystkie szczegóły i niuanse związane z ich projektowaniem i budową.
Zbiornik był wykonany z kajfasa budowlanego, z nawierconym otworem i umieszczonym tam spustem z korkiem łazienkowym. To od razu rozwiązywało wiele problemów ze szczelnością i pozwalało opróżniać obiekt, kiedy nie był długo używany lub trzeba było go wyczyścić.


Pompa znajdowała się wprost w zbiorniku i została połączona z wylewką zbrojonym wężem elastycznym typu Hydro. Był to model samo załączający po spadku ciśnienia i zabezpieczony przed suchobiegiem wbudowanym pływakiem. Wyposażyliśmy ją na wyjściu w zawór kulowy, aby móc w razie potrzeby zredukować przepływ.

System automatycznego dolewania wody został wykonany z użyciem zaworu napełniającego spłuczki w WC, z pływakiem mechanicznie odcinającym wodę po uzupełnieniu do ustawionego poziomu. Nie trzeba się było w związku z tym martwić stratami związanymi z wychlapywaniem czy parowaniem.


Wylewka fontannowa ma systemową liniową oprawę oświetleniową, która jest tak montowana, że płynąca woda zabiera ze sobą fotony i strumień jest podświetlony na brzegach i każdym załamaniu. Na dnie zbiornika umieściliśmy dodatkowo świecące w górę podwodne reflektory kierunkowe, żeby obiekt był wyraźniej widoczny nocą.
Na tafli wody umieściliśmy także pływak z ultradźwiekowym generatorem mgły z trzema cewkami i diodami LED. Było to stanowczo za małe urządzenie, w warunkach ogrodowych powinniśmy zamontować model składający się przynajmniej z 10 cewek, ale to dość drogie sprzęty. Jedną z trzech diod zakleiliśmy czarnym sikaflexem, bo za dużo kolorów dawało tandetny efekt, polecamy stosować urządzenia bez oświetlenia. Co do zasady urządzenie działało bardzo dobrze, tylko mgły było mało i rozwiewała się z wiatrem. Na plus jest to, że sprzęt korzysta po prostu z wody w zbiorniku, nie trzeba używać żadnych sztucznych liquidów.


Sporo czasu poświęciliśmy na próby uzyskania naturalnego dźwięku spływu wody. Fabrycznie wylewka wydaje dość mechaniczny odgłos, czasem może być słyszalna także pompa. Na początku wydaje się to w porządku, ale po godzinie ten szum zaczyna przeszkadzać. Producenci oferują wygłuszacze, ale nam zależało na odwrotnym efekcie – zwłaszcza, że ogród znajdował się ok 20 m od czteropasmowej trasy z tramwajami. Wprawdzie część użytkowa była zasłonięta budynkiem, ale to nie rozwiązywało problemu. Mnóstwo hałasu dostawało się górą i przez podjazd wzdłuż budynku.


Chcieliśmy mieć jak najgłośniejszą fontannę. Osiągaliśmy to umieszczając na drodze wody przeszkody, które rozbijały jej regularny spływ, np. wystające gałęzie, różne formy z tworzyw i kratki. Jedne z lepszych efektów dawały nieduże kamienie układane wprost na parapecie wylewki. Zaburzały one idealny strumień wody, bo taki wypływa z wylewki, która zbudowana jest na zasadzie kilku wewnętrznych przegród progowych, których zadaniem jest właśnie uspokoić i wyregulować wypływ.
Jednak wszystko to nie dawało naprawdę bardzo przyjemnego dźwięku, takiego jak na przykład dostarcza wodospad czy bystrze na górskim strumieniu. Tam jest bardzo dużo zaburzeń przepływu, wiele nieregularnych odprysków wody i dźwięk jest pełen różnorodności, razem tworzy chaotyczną i bogatą mieszaninę soniczną. Nasz model sprawdziłby się o wiele lepiej, gdyby woda z wylewki spadała na kamienie, a dopiero z nich do zbiornika. Jednak wtedy trzeba byłoby go zbudować nieco inaczej, musiałby być znacznie większy.
Płotki za patyków
Aby zamaskować ścianę garażu i zyskać większą kontrolę nad widokami w ogrodzie, zapewnić więcej nieformalnego i zielonego otoczenia, w 3 roku zdecydowaliśmy się zbudować plecione płoty z gałęzi. Były to trzy wolno stojące ścianki, największa zasłaniająca budynek i dwie kolejne nieco oddalone, jako kontynuacja, aby całość dobrze siadła krajobrazowo.

Pionowe żerdzie wykonaliśmy z wierzby białej (Salix alba), która świetnie się ukorzenia i daje duże przyrosty roczne. Poziome wypełnienie zrobiliśmy ze wszystkiego, co udało się pozyskać z natury. Pierwotnie chcieliśmy, aby była to sama wiklina, ale okazało się, że bardzo trudno ją znaleźć, a nierzadko kiedy już znaleźliśmy, to ktoś inny nas ubiegł i skosił ją pierwszy. Sporo udało się znaleźć leszczyny, derenia i innych gatunków wierzby, jednak w stanie bezlistnym nie mamy pewności jakich dokładnie użyliśmy.









Z początku płot był dość kolorowy, ale już po paru miesiącach tony zaczęły się wyrównywać a po roku stał się prawie jednolicie brązowy. W płotek przy garażu na samym początku wpletliśmy też nasz model wzorcowej fontanny. Gałęzie stały się doskonałą maskownicą elementów konstrukcyjnych.
Zabawa ze światłem
Podczas naszego pobytu na Wężyka dużo eksperymentowaliśmy z różnymi źródłami światła. Viven Garden miało bogatą ofertę firm produkujących oprawy i źródła światła. W związku z tym dysponowaliśmy egzemplarzami pokazowymi i do testów oraz walizkami służącymi współpracującym projektantom do wykonywania doborów oświetlenia w ogrodach u swoich klientów na żywo.

Projektowanie iluminacji zewnętrznych stanowi jedną z najbardziej nierozeznanych dziedzin ogrodnictwa ozdobnego. Mało kto ma o tym pojęcie, rozumie zasady na jakich ma się to odbywać i dysponuje wewnętrznym wyczuciem efektów świetlnych oraz mocy lamp. Takie zagadnienia badaliśmy, budując powoli bezcenne know-how i pogłębiając nasze rozumienie tematu.




Rozeznawaliśmy również technikę mapingów opartych na wyświetlaczach lampowych. Wykorzystywaliśmy dostępne płaszczyzny i obiekty przestrzenne – ściany, kępy traw i innych roślin i poznawaliśmy możliwości, jakie oferuje ta technologia.

Jest to możliwe do stosowania w ogrodach i można zbudować spektakularne wrażenia zmysłowe, szczególnie łącząc obraz z muzyką. Projektor powinien jednak stać pod dachem, aby nie był narażony na zmoknięcie lub musi być to bardzo drogi sprzęt wodoodporny.


W ogrodzie mieliśmy zainstalowane różnorodne źródła światła, część na stałe (głównie reflektory kierunkowe) a część jako rozrzucone gniazdka, co umożliwiało nam poddawanie testom różnych produktów i po zakończeniu wymiany opraw na inne.






Obwodami oświetleniowymi sterowaliśmy bardzo wygodnie z aplikacji Supla Cloud wykorzystując sterowniki Zamel, polskiej produkcji. Są to urządzenia działające po wifi, a więc nie niezawodne, ale w bardzo dobrych cenach i umożliwiają łatwe operowanie planami świetlnymi i podstawowe programowanie, np. włączanie niektórych obwodów po zmroku a wyłączanie wszystkich przed wschodem słońca.


Opieka nad ogrodem i ilość pracy pielęgnacyjnej i serwisowej
Nasza przestrzeń na Wężyka od samego początku była zakładana zgodnie z regułami Ogrodu Minimalnego, nowoczesnej i odpowiedzialnej środowiskowo metody opracowanej w pracowni Jakub Gardner team i doskonalonej wspólnymi siłami całego zespołu.

Tym samym ilość zabiegów pielęgnacyjnych została ograniczona do niezbędnego minimum. Równocześnie nie mieliśmy szansy aby „rozpędzić się” z serwisowaniem dojrzałego ogrodu, ponieważ istniał tylko 4 lata.




System nawadniający
Ponieważ zależało nam na szybkim osiągnięciu przez rośliny znacznych rozmiarów, założyliśmy wzdłuż linii krzewów na łące oraz wierzbowych płotków linię kropelkową, która działała do 3 roku włącznie. Efekt był wyraźnie widoczny w postaci świetnego tempa wzrostu, tym bardziej, że te rośliny dokarmialiśmy mineralnie i stymulowaliśmy regulatorem Asashi.
Sporo roślin uprawialiśmy w donicach, które były stale podlewane emiterami kropelkowymi i mikro zraszaczami, co było konieczne, bo wiele z nich stało na nawierzchni betonowej i pod betonowymi ścianami. W zależności od momentu w sezonie, podlewaliśmy ziemię w donicach co 2 do 4 dni, a niektóre bardziej potrzebujące egzemplarze jeszcze dodatkowo konewką.


Zielona ściana musiała być nawadniana bardzo często, co 2 lub 3 dni. Nawadnianie zwykle włączało się ok. 4 – 5 rano.
W czwartym roku wiosną dokonaliśmy zupełnej wymiany roślin na największej rabacie bylinowej przy domu i testowaliśmy gumowy wąż rozsączający wodę całą swoją powierzchnią. Niezbyt przypadł nam do gustu, ponieważ ma olbrzymi wydatek wody z mb, ale z powodu tego testu oraz chęci osiągnięcia szybkiego efektu zarośnięcia ziemi roślinami, uruchomiliśmy tam nawadnianie w cyklu 1x w tygodniu.


Pnącza, które posadziliśmy aby porastały dom – winobluszcz trójklapowy (Parthenocissus tricuspidata 'Veitchii’) i Akebia pięciolistkowa (Akebia quinata) były stale nawadniane, w tym samym cyklu co donice. Zależało nam, żeby jak najszybciej zasłonić tą pokrytą plastikowym sidingiem bryłę i pędziliśmy winobluszcza bez litości, zarówno nawozami jak i stymulatorami. Nie wyszło mu to na dobre, przesadziliśmy i wybiegł za bardzo. W efekcie podczas upalnego lata, mimo regularnego podlewania, korzeń nie wydolił i uschła 1/3 liści. Po tym incydencie daliśmy mu już spokój.


Utrzymanie trawnika z bylinami
Trawnik od początku był prowadzony jako wielogatunkowa mieszanka z dużym udziałem bylin. Nauczani doświadczeniem z Bieżanowskiej od razu postawiliśmy na niepodlewaną darń, więc tam nawet nie zakładaliśmy systemu zraszaczy. Nie musieliśmy nic do niej dosiewać – stokrotka, koniczyna, krwawnik i bluszczyk kurdybanek pojawiły się same i opanowały te obszary, w których trawa radziła sobie gorzej.



Przez pierwsze dwa lata kosiliśmy trawniki najbliżej użytkownika na wys. 6 cm i te bardziej oddalone na 8 cm, zwykle 1x w tygodniu. Przez kolejne 2 lata kosiliśmy je na odpowiednio 8 cm i 10 cm i zwykle 1x na 1,5 tygodnia. Wyższa wysokość koszenia dawała znacznie lepszy rezultat jeśli chodzi o wytrzymałość na suszę.

Ze względu na to, że sporo komunikacji odbywało się po trawniku, powstawały przedepty a czasem darń była niszczona kołami samochodów. Co jakiś czas musieliśmy go regenerować.



Na mocno ugniecionej glinie nieźle sprawdzało się nakłuwanie gleby na parę centymetrów i siew nasion w otwory.

Utrzymanie krzewów
Przez pierwsze lata cięliśmy krzewy dość mocno, aby stymulować ich wzrost i zagęszczenie. Szczególnie dotyczyło to tarniny, ligustrów, jaśminowca, lilaków i forscycji. W 3 roku zaprzestaliśmy cięcia. Niektóre krzewy mające tendencję do zbytniego pokładania się na boki (ligustr, jaśminowiec), związywaliśmy sznurkiem aby uzyskać bardziej zwarty pokrój.


Aby ograniczyć konkurencję ze strony łąki, rozkładaliśmy wzdłuż pni krzewów grubą warstwę skoszonej trawy (10-15 cm). Takie ściółkowanie dawało bardzo dobre rezultaty.
Pożegnanie z ogrodem, podsumowanie i wnioski
Pod koniec wakacji 2024 wyprowadziliśmy się z domu i ogrodu na Wężyka.

Skoro nasz pomysł handlowy nie wypalił, nie potrzebowaliśmy już tak dużej powierzchni na sale konferencyjne, pomieszczenia biurowe i magazynowe. Koszty lokalowe były bardzo wysokie, podobnie jak koszty ogrzewania zimą, więc należało zrzucić te obciążenia.


Wykopaliśmy i przeprowadziliśmy wszystkie rośliny, które posadziliśmy w ogrodzie. Na początek zostały zadołowane w ogrodzie na Ruszczy, pewna część posadzona na jednej rabacie, pewna część w lasku. W momencie pisania tego sprawozdania (grudzień 2024) mamy jeszcze sporo czasu na zaplanowanie idealnego miejsca dla nich. Zresztą – jeśli nie będzie idealne, zawsze można je potem przesadzić.







Posesja na Wężyka była ostatnim miejscem powstawania ogrodu OOP, które wynajmowaliśmy. O ile wiedza płynąca z aktywności badawczych i rozwojowych jest bezcenna, to jednak żal nakładów ponoszonych na cudzej ziemi oraz dodatkowych kosztów związanych z wyprowadzką. Nowy ogród będzie już zakładany z gwarancją trwałości, w miejscu, z którego nie będziemy już musieli się wyprowadzać.

Łączny budżet jaki przeznaczyliśmy na stworzenie ogrodu na Wężyka nie przekroczył 100 tyś zł. Wydatki na rośliny czy różne sprzęty nie zostały jednak zaprzepaszczone lub zmarnowane, bo te elementy w dużej mierze wykorzystamy w nowym ogrodzie.
Żal ekosystemu, który udało się zaszczepić, który powoli uzyskiwał już niesamowitą stabilność. Masa śpiewających codziennie ptaków, owadów i pająków żyła w naszym dzikim, miejskim gąszczu. Rośliny rosnące bez ciągłego zajmowania się nimi, zdrowe nawet w okresie suszy.


Jednak musieliśmy to wszystko zabrać – właściciele ani nie doceniali naszej pracy, ani nie pozwoliliby takiej formie zagospodarowania trwać. To firma deweloperska, która przy sprzyjających okolicznościach chce sprzedać obie działki innej firmie deweloperskiej, która zgodnie z Miejscowym Planem Zagospodarowania będzie mogła tu zbudować wielopiętrowy biurowiec z bardzo małym procentem powierzchni biologicznie czynnej. Nikt nie chce problemów z roślinami, na które trzeba by uzyskiwać zgody, żeby się ich pozbyć.

Co zrobilibyśmy inaczej? Poza tym co już wspomnieliśmy – chyba niewiele. Każde rozwiązanie przed wdrożeniem było projektowane w pełnym procesie – 1. przygotowania, 2. koncepcja z konsultacjami i 3. opracowanie szczegółów technicznych. Nad każdym krokiem zastanawialiśmy się długo i rozważaliśmy różne warianty alternatywne.
Jesteśmy zdania, że jak na nasze ówczesne możliwości i cele, warunki lokalne i otoczenie, założyliśmy najlepszą możliwą przestrzeń. Przede wszystkim tętniącą życiem – zarówno tym biologicznym ogrodowym, jak i ludzkim, społecznym.