Pierwszy ogród eksperymentalny i edukacyjny fundacji Organizacja Ogrodów Polskich, zakładaliśmy na małej powierzchni na krakowskim Prokocimiu.
Czas: od maja 2017 r. do lipca 2020 r.
Powierzchnia: ~350 m2
Warunki: gleba piaszczysta, uboga, relatywnie niski poziom wód gruntowych
Projektanci: Jakub Gardner i Marta Kurek Stokowska, w ramach pracowni Jakub Gardner team
Gospodarz ogrodu: Jakub Gardner

Stan zastany – punkt wyjścia
Ogród powstał jako modernizacja starego założenia przy domu wolnostojącym. Zakładali je dawni lokatorzy, z którymi nie mieliśmy nigdy kontaktu. Wynajmowaliśmy tam pół parteru oraz garażowy warsztat na potrzeby pracowni projektowej, fundacji i naszych innych biznesów.

Autorzy zastanych przez nas nasadzeń byli z pewnością amatorami, nie posiadającymi gruntownej wiedzy o docelowych rozmiarach jakie są w stanie osiągnąć wybrane przez nich rośliny. Kiedy się wprowadziliśmy, drzewa i krzewy mocno poprzerastały się nawzajem, wiele było wybiegniętych i niestabilnie powykręcanych. Często w miejscach styku były zupełnie pozbawione liści w stopniu uniemożliwiającym regenerację. Trzeba było dokonać solidnego cięcia sanitarnego i odmładzającego, przynajmniej części z nich.




Ogród był także podzielony na dwie części cyprysikiem oraz pasem róż i berberysów, ponieważ kiedyś służył dwóm rodzinom. Kiedy go wynajmowaliśmy, był bardzo zaniedbany. Nikt nie zajmował się nim od lat. Resztę budynku wynajmowała od dawna firma informatyczna CDZ, prowadzona przez Edwarda Jaglarza, wspaniałego człowieka, jednak niezbyt zorientowanego na zieleń. Podobnie jak członkowie jego załogi. Przy wyjściu z ich części na taras przez okno balkonowe znajdował się skalniak z wapiennego kamienia – zarośnięte gruzowisko.




Natomiast dalsze sąsiedztwo na Bieżanowskiej – właściciele domków jednorodzinnych – często byli bardzo zapalonymi ogrodnikami, z którymi zawarliśmy ciepłe relacje. Pomogli nam poznać historię miejsca i okolicy, a jedną z najciekawszych są te związane z Erazmem Jerzmanowskim, biznesmanem i filantropem na Prokocimiu. Niedaleko znajduje się warty odwiedzenia Park im. Anny i Erazma Jerzmanowskich.




Koncepcja ogrodu
Zastaliśmy przestrzeń istniejącą, pełną życia ale także dość narzucającą się. Bliskość domu oraz domu sąsiada, wysokich drzew – sprawiały nieco klaustrofobiczne wrażenie. Dlatego też od początku założeniem było maksymalne wykorzystanie otwartej przestrzeni.

W ramach działań fundacji i pracowni co jakiś czas realizowaliśmy spotkania z różną ilością gości. Dlatego zlikwidowaliśmy zbędny podział ogrodu na dwie części i większość słonecznej powierzchni przeznaczyliśmy na darń, swoiste pole spacerowo – piknikowe.


Równocześnie najczęściej używanym i najlepszym miejscem rekreacji – przerw w pracy, szybkich i dłuższych spotkań – były schody wejściowe do domu oraz szeroki chodnik. To miejsce pod południowa ścianą, w stosunkowo chłodnym ogrodzie, było idealne aby złapać trochę słońca. Dlatego główna kompozycja ozdobna została umiejscowiona tak, aby była najlepiej widoczna z tego miejsca.

Była to aranżacja z niskich pagórków z elementami nagich skał, przywodząca na myśl malowniczą wyżynę krakowsko częstochowską w mikroskali. Można by powiedzieć, że była to nasza osobista i bardzo swoista interpretacja japońskiego stylu ogrodowego Tsukiyama – sztuki tworzenia miniaturowych, sztucznych wzgórz.

Poza miejscem słonecznym zrealizowaliśmy także dwa oddalone miejsca cieniste – jedno jako miejsce spotkań, drugie jako samotnię czy miejsce na lekturę. Oba były wykorzystywane w upalne dni.



W widoku z miejsca rekreacji dominowały budynki sąsiada – układ prostych klocków bez specjalnej ornamentyki, surowe bryły o nienatrętnym charakterze, a także wybitnie narzucająca się studnia kryta blachą z czerwonej dachówki. Obok studni stała nie pasująca do niczego pergola na pnącza poprowadzona po łuku.
Aby uspokoić ten widok, zamaskowaliśmy dach studni dachem zielonym i wprowadziliśmy dodatkowe słupy do pergoli, malowane na kolor jasno szary – dobrze odcinający się na tle zieleni, koncentrujący uwagę oraz dopasowany do innych szarości w zasięgu wzroku.


W ogrodzie posadziliśmy wiele gatunków roślin wykorzystywanych lub nowych w naszej profesjonalnej praktyce projektowej, aby obserwować je w czasie, uczyć się ich i oceniać pod różnym kątem. Przede wszystkim byliny, trawy i pnącza.
Przenikanie geometrii z organiką
Studiując intensywnie w tamtym czasie Teorię widzenia Władysława Strzemińskiego zastosowaliśmy różne układy mieszające elementy formalne z chaotycznymi, sprawdzając jak zwracają na siebie uwagę obserwatora, jak wydarzają się w widokach statycznych i w ruchu.

W okolicy dominującym obiektem formalnym były budynki sąsiada naprzeciwko. Przed nimi wyróżniliśmy szkicową ramkę pergoli, a na poziomie gruntu ramkę trawnika z płasko położonych obrzeży betonowych. Aby złamać narzucający się charakter tych form, zmiękczyliśmy je roślinnością.


Geometria budynku była już przysłonięta przez drzewa i krzewy na naszej posesji, dla których zastosowaliśmy precyzyjne cięcie sprzyjające ich zagęszczeniu w wybranych miejscach. Rama pergoli została zmiękczona pnączami a ramka trawnika – pagórkami wylewającymi się na trawnik.
Wszystkie te działania dały bardzo dobry efekt, tworząc kaskadowo rozpraszającą się w zielonej toni, bardzo przyjemną i kojącą kompozycję.

Skalniaki i wykorzystanie kamienia naturalnego
Ponieważ w różnych miejscach ogrodu natrafiliśmy na mniejsze i większe skupiska kamieni, wykorzystaliśmy je jako widoczny element uspójniający kompozycję – powstały z nich murki oporowe i fragmenty mini pagórków (skalniaki).



Był to kamień wapienny, na pewno przywieziony kiedyś z niedalekich okolic, może z kierunku ojcowskiego, więc doskonale wpasował się w koncept ideowy gloryfikacji polskich krajobrazów.





Praca z ograniczonym budżetem
Koncepcja ogrodu była planowana z dużym rygorem budżetowym. Łączne nakłady przez 3 lata nie przekroczyły 30 tyś zł. Ogród realizowaliśmy z wykorzystaniem posiadanych materiałów i zasobów. Nie mogliśmy też wiele zmieniać w istniejącym układzie, na wynajmowanej ziemi. Dlatego wiele rozwiązań ma charakter korekcyjny i scenograficzny.
Tematy na pory roku w ogrodzie
Każda pora roku miała swój dominujący spektakl grany przez aktorów pierwszoplanowych, któremu podporządkowane były inne obiekty w ogrodzie – aktorzy dalszoplanowi. Scenariusz kontemplacyjny był tak przemyślany, aby obserwator został zawsze aktywnie zaangażowany w taką grę, która najlepiej odpowiada jego aktualnym potrzebom.

Bardzo ważne przez cały rok w bieżanowskim ogrodzie były rozchodniki o wyjątkowej i oryginalnej zmienności sezonowej, głównie kamczacki (kwitnący na żółto, liście wydłużone i piłkowane) z kaukaskim (kwitnący na różowo, liście rozetowe, brzeg gładki).








Forsycjowa fryzurka jako temat wczesno wiosenny przynoszący radość z minionej zimy:


Gra światłocienia na trawniku jako dynamiczny i przewietrzający upały temat późnowiosenny i letni:


Zimowa blenda doświetlająca z trawnika pokrytego śniegiem:




Eksperymenty i elementy techniczne
W ogrodzie zastosowaliśmy wiele nowych pomysłów i technik, które poznaliśmy w tamtym czasie, spodobały nam się i chcieliśmy sprawdzić je w praktyce.



Pagórki na modłę permakulturową
W myśl gospodarki obiegów zamkniętych oraz aby minimalizować koszty realizacji, wykorzystaliśmy cały materiał wykopany, przycięty czy wyplewiony na miejscu. Ze ściętej darni, gałęzi, masy chmielu zerwanego z drzew uformowaliśmy bazowy kształt pagórków i obłożyliśmy je płatami darni z ziemią, korzeniami do góry, aby całość przegniła.

Chcieliśmy zweryfikować jak w warunkach ogrodu ozdobnego sprawdzi się technika hugelkultur – stosowana z powodzeniem w ogrodach jadalnych prowadzonych permakulturowo. Są to tak zwane podwyższone grządki – kopce układane z rozkładającej się biomasy różnego rodzaju.
Były obawy czy taka technika się sprawdzi – czy chwasty nie przebiją się a rabata nie stanie się bardzo problematyczna w utrzymaniu (planowaliśmy uprawiać na niej bardzo niskie nasadzenia dywanowe)? Czy kompostujący materiał nie zapadnie się za bardzo a kształt pagórków zatraci się i zdeformuje?
Nic z tych rzeczy jednak się nie stało. Pagórki osiadły, jednak niewiele i dość równomiernie, zachowując swój malowniczy układ. Pojedyncze przebijające się chwasty były łatwe do wyplewienia z luźnego nasypu i było ich znacznie mniej niż tych wyrosłych z glebowego banku nasion lub wsiewających się później.












Obrzeża trawnika
W ogrodzie na bieżanowskiej spraktykowaliśmy, że obrzeża szerokie dają znacznie lepsze efekty dla utrzymania granicy między darnią a rabatami niż wąskie. Można swobodnie najechać na nie kołem kosiarki, które nie zapada się tak, jak byłoby to przy obrzeżach np. ekobordu, albo pojedynczej kostki. Nie występuje też zupełnie problem odparzania poszczególnych kostek, jak to ma miejsce w przypadku obwódek układanych na betonie.

Wykonaliśmy je tu ze zwykłych obrzeży betonowych 6x20x100 cm, układanych na płasko, wprost na gruncie (piaszczystym, gdyby był gliniasty można by układać na wysiewce opcjonalnie piasku). Z początku obrzeża były widoczne, jednak już po 1 roku okazało się, że nawet 30 lub 40 cm szerokości byłoby mało, gdybyśmy regularnie nie przycinali ręcznie obustronnie je zarastających – pokładającej się trawy oraz bylin.
Zwykły szary beton okazał się bardzo dobrym rozwiązaniem. Materiał łatwo dostępny, niedrogi na etapie pozyskania, kolorystycznie dyskretny i dobrze siedzący w krajobrazie, dobrze patynuje.






Byliny zadarniające i ich pielęgnacja
Jednym z założeń na poziomie sztuki ogrodowej było 100% pokrycia ziemi roślinnością i nie stosowanie ściółkowania z włókniny.
Nasz krajobraz w miniaturze z początku zasadziliśmy rozchodnikami, imitującymi pola i łąki oraz funkiami, imitującymi lasy.

Rozchodniki kamczacki (Sedum kamtschaticum) oraz kaukaski (Sedum spurium) sprawdzają się doskonale jako gęsta darń, ponieważ pokrywają ziemię szczelnie plątaniną pędów – niby włosów, utrudniając rozwój chwastów. Bardzo łatwo go rozmnożyć – płaty rozchodnika pozyskane z istniejącego ogrodu można w wiadrze rozdrobnić szpadlem na drobne kawałki i wysiać wprost na grunt, opcjonalnie wymieszać powierzchniowo z ziemią. Z każdego kawałka będzie odbijać nowa roślina.
Powszechnie bardzo dobrze zaczął rozrastać się lokalny karmnik (Sagina sp.), zapewne czekający w glebie w uśpieniu na kawałek odkrytej ziemi. W zestawieniu z odkrytymi głazami wyglądał bardzo urokliwie, zaczęliśmy więc dbać o niego w niektórych miejscach. Poza tym na skalniakach uprawialiśmy rozchodnik ostry (Sedum acre), również siejący się lokalnie oraz kradzione w odwiedzanych ogrodach liczne odmiany rojnika (Sempervivum sp.).
Te wszystkie nasadzenia wyglądały bardzo dobrze, pod warunkiem jednak, że były zadbane tj. regularnie wyplewione. To właściwie po przyjęciu się jedyny zabieg pielęgnacyjny, który był konieczny do wykonywania. Nawożenie i podlewanie nie było potrzebne.


Jednak pielęgnację musieliśmy robić właściwie cały czas, ponieważ niskie darnie z rozchodników i karmników nie stanowiły żadnej konkurencji dla szybko rosnących i wyższych chwastów (tam był to głównie mniszek – Taraxacum officinale i dziki szczawik – Oxalis sp.). Aby utrzymać czystość gatunkową plewiliśmy nasze rabaty co 2-3 dni, najrzadziej 1x w tygodniu. Nie tylko wiosną, ale przez cały sezon.
W niektórych miejscach, bardziej cienistych i wilgotnych, prowadziliśmy także próby z zadarnieniem mchami. Pozyskiwaliśmy poduszki mchu z okolicy (wiedząc od innych ogrodników, że mchy przywiezione ze zbyt dużych odległości często nie przyjmują się) i układaliśmy je wprost na glebie. Na dachu studni zamontowaliśmy rynnę ze spływem po łańcuchu do donicy wypełnionej żwirem, z której woda dalej rozlewała się po górce z mchu. Dało to dość pozytywne efekty.
Mimo, że ogród był otoczony ze wszystkich stron wysokimi strukturami – budynkiem i drzewami, chwasty z okolicy siały się bez większych przeszkód. Obserwując tą sytuację i ilość pracy potrzebnej do utrzymania kompozycji w wymyślonym stanie, powoli zaczęliśmy odpuszczać walkę i bardziej przychylnie spoglądać na tych inwaderów. Prowadziliśmy dyskusje na temat ogrodów bezobsługowych, jakich oczekują współcześni, zapracowani klienci i sprawdzaliśmy, jakie zabiegi serwisowe można odpuścić, bez szkody dla funkcji jaką ma pełnić ogród.


Po 2 latach zaniechaliśmy plewienia karmnika i pozwoliliśmy rozchodnikowi kamczackiemu zarosnąć całe pagórki, co dało bardzo dobry efekt. Jego ekspansja została ograniczona z jednej strony na granicy z trawnikiem (zresztą także bardzo dobrze znosi koszenie), a z drugiej strony cieniem rzucanym przez funkie i krzewy.
Wrogiem rozchodnika okazała się natomiast lokalnie siejąca się poziomka (Fragaria, prawdopodobnie vesca). Pozwoliliśmy jej wejść na jeden pagórek, oddzielony ścieżką od pozostałych i pochłonęła go zupełnie. Przyjemnie przenikała się z funkiami, to połącznie daje świetny kontrast miedzy liśćmi. Na pagórkach gdzie chcieliśmy zachować rozchodnika regularne plewienie było konieczne cały rok.
System nawadniający i stymulacja wzrostu
Nauczeni wieloletnią praktyką przy zakładaniu ogrodów, od razu zainstalowaliśmy system nawadniający: zraszacze na trawniku (szczególnie, że grunt rodzimy jest piaszczysty) oraz linie kroplujące na rabatach (wyłącznie wzdłuż roślin wilgociolubnych).
Zamontowaliśmy także pompę w studni, aby nie zużywać do podlewania wody wodociągowej uzdatnionej w kosztownych środowiskowo procesach.




Trawniki podlewaliśmy wyłącznie w czasie kiełkowania nasion oraz w pierwszym roku w okresie wakacyjnym. Od drugiego roku podlewaliśmy tylko w celu wsparcia wzrostu nasion od W. Legutko, do połowy wakacji.
Dach zielony na studni był podlewany od momentu założenia regularnie, ze względu na zastosowaną technologię, która nie umożliwiała mu magazynowania dużych ilości wody. Byliny i pnącza podlewaliśmy dość intensywnie przez większą część sezonu, ponieważ zależało nam na szybkim wzroście. Ilość wody bardzo determinuje tempo rozrastania się roślin.
Stosowaliśmy także po raz pierwszy regulator wzrostu Asashi SL,w dawkach zalecanych i znacznie przekroczonych. Osiągnęliśmy bardzo dobre efekty, budując masę zieloną świeżo posadzonych bylin w ciągu jednego roku taką, jaką normalnie uzyskalibyśmy w 3 lata. Asashi stymulował wzrost roślin, a my dostarczając nawozy i wodę dbaliśmy, aby niczego im przy tym wzroście nie zabrakło. Po pierwszym roku zaniechaliśmy stosowania i nie zaobserwowaliśmy skutków ubocznych.
Trawnik z bylinami
To zagadnienie zostało opisane szczegółowo w osobnym artykule: „Niepodlewany trawnik z bylinami zadarniającymi w ogrodzie eksperymentalnym OOP Bieżanowska„
Proces pokochiwania kretów
Dość szybko okazało się, że w naszym ogrodzie dobrze mają się krety, wkrótce kopce zaczęły powstawać codziennie. Z początku uznaliśmy ich za szkodników i postanowiliśmy wypróbować różne metody zwalczania.

Próbowaliśmy między świec dymnych, jednak ze względu na otoczenie działki ogrodzeniem z podmurówką to rozwiązanie nie miało sensu, bo kret nie miał za bardzo gdzie uciec. Nie sprawdziło się także urządzenie na baterie emitujące ultradźwięki pod ziemią – kret rył wokół niego w najlepsze.
Dość skutecznie zadziałały niemieckie tabletki, które po wrzuceniu do jamy zaczynają uwalniać trujący gaz (cóż za ironia). Ale po pierwszej aplikacji okazało się, że cały ogród toksycznie śmierdzi, trzeba zamykać wszystkie okna, nie można w nim spędzać czasu. Krety zresztą po jakimś czasie pojawiły się znowu.
Jedną z najlepszych, które się sprawdziły było odławianie za pomocą pułapek podziemnych – kawałka rury z dwoma drzwiczkami, do której kret może wejść, ale już nie może wyjść. Obecność kreta w rurze sygnalizowana jest podnoszącą się chorągiwewką.
Parę razy udało się w ten sposób humanitarnie złapać gryzonia, opróżnić pułapkę do wiadra i wywieźć go parę kilometrów dalej. Jednak zdarzały się też przypadki, że przebił swoje ciało tą chorągiewką i zdechł. Raz także zdechł w wiadrze zanim dojechał na wolność, może z przerażenia – bo na ciele nie miał żadnych śladów. Po tych wypadkach zaniechaliśmy stosowania pułapek, zresztą sprawdzały się tylko na płaskim trawniku, gdzie korytarze były w miarę proste. Na pagórkach, gdzie nory wiły się w górę i w dół, we wszystkie strony, często niemożliwe było zamontowanie rury.
Po tych i innych perypetiach stwierdziliśmy, że najlepsze rozwiązanie kreciego problemu to pokochać zwierzaka i zaprzestać walk. Dzięki zmianie podejścia zyskaliśmy wiele cennego czasu, spokoju ducha oraz świeżej ziemi do donic.
Dach zielony jako zielona ściana
Dach zielony na studni o nachyleniu ok. 45* wykonaliśmy w technologii ścian zielonych Patricka Blanca. Dlaczego? Ponieważ w tym czasie prowadziliśmy również biznes zakładania Zieleni we Wnętrzach i eksperymentowaliśmy z różnymi metodami zakładania ogrodów wertykalnych.
Na usztywnionej ramą drewnianą płycie z tworzywa (tutaj – spienionego PVC) przymocowaliśmy takerem (zszywkami) kilka warstw pulchnej fizeliny z recyklingu, którą zamaskowaliśmy znacznie bardziej eleganckim wizualnie, czarnym, syntetycznym filcem. W filcu wykonaliśmy nacięcia, rozciągnęliśmy je aby uzyskać pojemne kieszenie i umieśliśmy razem z ziemią (czego zwykle się nie robi na zielonych ścianach) sadzonki irgi (Cotoneaster dammeri, chyba Coral Beauty) oraz barwinka większego (Vinca major).
Wzdłuż rzędów nasadzeń rozciągnęliśmy linię kroplującą, uruchamianą z komputera sterującego co 2-3 dni, bez stosowania czujnika deszczu. Zdecydowaliśmy się na posadzenie roślin przed zawieszeniem konstrukcji (co jest odwróceniem typowego procesu), ze względu na warunki montażowe.








Pomysł tego zielonego dachu pod względem warunków uprawowych niezbyt się sprawdził, z uwagi na to, że trzeba go bardzo regularnie podlewać. Cała konstrukcja nie mogła być zbyt ciężka, aby nie obciążać konstrukcji dachu studni, drewnianego i mającego już swoje lata. Tym samym ilość ziemi nie była zbyt duża, nie miała dużej pojemności wodnej.
Po zimie, podczas której nawadnianie trzeba było wyłączyć aby mróz nie rozsadził systemu, irga uschła, może także wymarzła. Wycięliśmy ją, pozostawiając ziemię i narzuciliśmy na dach rozchodniki. Pozwoliliśmy też opadłym igłom i liściom pozostać na filcu. Zaprzestaliśmy podlewania.
Dawało to dobre rezultaty i zapewne z czasem porosłoby całą powierzchnię, ale w tym roku opuszczaliśmy już tą nieruchomość i musieliśmy zdemontować całą konstrukcję.
Zieleń we wnętrzach i sztuczne doświetlanie
Chociaż nie stanowi to domeny działalności fundacji, to wspomnimy, że uprawialiśmy także znaczną ilość roślin egzotycznych wewnątrz lokalu.




Mimo, że zakładaliśmy wtedy zielone ściany komercyjnie, nie zdecydowaliśmy się na wykonanie takiej instalacji wewnątrz budynku. Kosztowałoby to za dużo pracy serwisowej, którą woleliśmy poświęcić na ogród zewnętrzny.
Dla roślin wewnątrz stosowaliśmy sztuczne doświetlenie. Wydajne światło reflektory kierunkowe o różnym kącie świecenia montowane na szynoprzewodach, LED COB białe zimne, zapalane na 8-10 h dziennie. Dawało to bardzo dobre rezultaty (tempo wzrostu), pozwalało uprawiać duże i zdrowe rośliny w głębi pomieszczeń, z dala od okien.



Pożegnanie z ogrodem i wnioski
Rozwój organizacji zmusił nas do przeprowadzki do większego lokalu, w którym można było swbodnie pomieścić rozrastający się zespół. Dlatego w 2020 r. zdecydowaliśmy o przeprowadzce. Zabraliśmy ze sobą większość roślin i użytych materiałów, z których sporo zastosowaliśmy ponownie w kolejnym ogrodzie.
Uprawa ogrodu OOP na Bieżanowskiej przyniosła wiele cennych wniosków i nauki. Dla nas i współpracujących z nami projektantów i innych zawodowców, nie tylko lokalnych. Dla tych, którzy nas odwiedzali lub stykali się z nami w tym czasie, mogli obserwować na żywo nasze poczynania i eksperymenty, albo usłyszeć od nas relacje. Mamy nadzieję, że także dla Ciebie, skoro doczekałeś końca tego sprawozdania.





Co zrobilibyśmy inaczej?
Niewiele – większość zastosowanych rozwiązań była dobrze przemyślana (na co poświęciliśmy dość dużo czasu) i sprawdziła się, a nawet jeśli nie – to dzięki temu dowiedzieliśmy się czegoś nowego.
Nie używalibyśmy tylu niedopasowanych roślin – jak fiołki lub funkie na piaszczystej glebie, choć trzeba przyznać, że na tych permakulturowych grządkach radziły sobie bardzo dobrze.
Nie wykonywalibyśmy podjazdu z kostki brukowej, ale z kruszywa.
Wykonalibyśmy obrzeże trawnika na szerokość 40 a nie 20 cm, czyli z dwóch rzędów obrzeża leżącego na płasko.

Dziękujemy i pozdrawiamy
wszystkich, którzy fizycznie i duchowo towarzyszyli nam w tym okresie działalności organizacji i życia. Dużo się działo na Bieżanowskiej – wspaniałych spotkań, ognistych dyskusji, szalonych imprez – różnych historii o różnym zabarwieniu, ale zawsze były to doświadczenia wzbogacające.



